Po pierwsze, zmieniliśmy layout. Jest to zasługa Ani, jej pracy i gustu. Live long and prosper!
Po drugie. Przepraszamy za zastój. Był on głównie spowodowany zakupem całej tony książek "
Podróże Kulinarne", z której ćwiczyliśmy przepisy. Z czasem na blog powinny trafić ciekawsze "realizacje", może nie z naciskiem na innowacje, czy autorstwo a na zwykłą trudność w przygotowaniu, czy po prostu egzotykę. Książki są na prawdę godne polecenia i każdy zafascynowany kuchnią doceni przepisy w nich zawarte. Przegląd popularnych dań z konkretnej kuchni, czy kraju w świetny sposób zaznajamia z filozofią gotowania - z tradycjami, głównymi składnikami, przyprawami. Smaki i pewien przewodni charakter każdej kuchni - pewnie zubożony lichej jakości składnikami dostępnymi w Wwa - ale mimo wszystko egzotyczny i nowy, sprawia, że każdy obiad może być wielką wycieczką.
Dziś jednak pragnę podzielić się z Wami naszą realną wycieczką do Amsterdamu, z kulinarnego punktu widzenia.
Jest to piękne, stare miasto, pełne życzliwych i otwartych ludzi, którzy nie przejmują się błahostkami. Wydaje się, że jedyne rzeczy przyciągające uwagę holendrów to interesy i szeroko rozumiana kultura. W Amsterdamie zwraca się uwagę na architekturę, kulturę, rowery i jedzenie. Przeciętny mieszkaniec miasta, po przypedałowaniu z pracy do domu - zabiera partnera, czy psa i wychodzi do restauracji. W mieście będącym przecież portem, różne kultury mieszały się jak warzywa w garnku zupy. Nie bez znaczenia było samo nastawienie i ogólna akceptacja holendrów. Dlatego też Amsterdam, obok Paryża, Londynu, Nowego Yorku i Tokio jest jednym z rajów dla kulinarnych turystów. Znajdziemy tam wszystkie kuchnie świata. Począwszy od namibijskiej, przez tamilską, skończywszy na lapońskiej. Tuńczyk błękitno-płetwy? Stek z renifera? Świerza wołowina z Argentyny - no problem.
Amsterdam zachwycił nas kompletnie i w każdym aspekcie - na pewno tam jeszcze zawitamy... może na dłużej niż tydzień.
Cały pobyt nocowaliśmy w przewspaniałym miejscu:
CitizenM. Miejsce to stworzone dla młodych obywateli świata, wielbicieli najlepszego designu. Nie jest to hotel, ani hostel - gdzieś pomiędzy. Wesołe miejsce pełne przemyślanych szczególików. Cały bar z sklepikiem z zaprojektowanym jedzeniem (tak, właśnie!) zachwyca i zaprasza. Każdy typ kanapki był zaprojektowany i "sygnowany" przez innego mistrza kuchni, z najlepszych restauracji na świecie. Każda była warta swojej wagi w złocie. ;]
Uprzedzając pytania: Oczywiście wszędzie jeździliśmy rowerami!
Staraliśmy się jeść w fajnych, polecanych, miejscach tak często jak się dało, lecz oczywiście nasze fundusze pozwoliły tylko na kilka szaleństw.
Prawie codziennie pozwalaliśmy sobie na coś, co w sumie ma swoje korzenie w Polsce. 3 min od Citizen-a był bowiem Bagels & Beans Parnassusweg. Bardzo popularny w Holandii rodzaj kawiarni serwującej kanapki z dziurką na zimno i ciepło. Co ciekawe bajgle zostały sprowadzone do Amsterdamu przez Żydów z Polski. Najpewniej z Krakowa, gdzie bajgle zostały wymyślone. Najprawdopodobniej miało to dużo wspólnego z Tatarami, obwarzankiem i Janem III Sobieskim, ale to zupełnie
inna historia. Bajgle trafiły do Amsterdamu, a następnie do Londynu, Nowego Yorku, aż w końcu w 2008 roku trafiły na ISS, podbijając kosmos :D. Posilaliśmy się więc codziennie dobrym "polskim" bajglem na ciepło z wszelakimi sosami, serkami i posypkami.Polecamy bajgiel "Everything" (posypka z sezamu, ziół, zbóż, itp) z serem, szynką, sałatą, pomidorem i ogórkiem, na ciepło. Podawany jest z wieloma "smarowidłami" z których polecamy biały z mielonymi suszonymi pomidorami. Zapewniam, że można się spokojnie najeść. W naszym kraju popularne są obfite śniadania i takiego też wielu z Nas wymaga. Często za granicą, zwłaszcza w cieplejszych krajach, Francji, krajów morza śródziemnego śniadanie ogranicza się do kawy, czy owoców, dlatego z radością powitaliśmy ten rodzaj taniego i szybkiego jedzenia które nie ma nic wspólnego z fast foodem ;].
Co do obiadów, warto wiedzieć, że w Holandii jada się raczej 2 posiłki dziennie: lunch i obiadokolację. Dlatego specjalne oferty w restauracji raczej mijają się z naszym pomysłem na godzinę obiadową. Warto jednak się przestawić i zaoszczędzić. Zawsze jest to coś specjalnego i mamy pewność świeżości. Oferty specjalne, zwłaszcza jeśli są tzw "lunch menu" - przygotowuje się wiele i z gotowych wcześniej składników, by sprostać ilości zamówień w krótkim czasie. Temu też zawdzięczają swoją niższą cenę. Nie zawsze są "spadami z wczoraj", często są owocem chęci oderwania się szefa kuchni od stałego repertuaru, lub po prostu okazją na targu. W ten sposób pierwszego dnia zjedliśmy smacznie i wykwintnie. W restauracji Eettuin w dzielnicy Jordan. Zjedliśmy przepyszne ślimaki bez skorupek, które szef kuchni upolował na targu, a więc nie mrożone i przygotowane od początku do końca na miejscu. Jadłem też przepyszną i delikatną przepiórkę z doskonałym nadzieniem z bekonu i świeżego szpinaku w sosie estragonowym.
Ania zamówiła na przystawkę klasyczne fryty podane jak zwykle w Holandii i Belgii, z majonezem! Ja jak zwykle przypomniałem sobie o aparacie już "po wszystkim". ;]
Dalsze przygody w Amsterdamie po przerwie...